Usłyszałam ostatnio w wywiadzie taką opinię, że Amerykanie tym różnią się od Europejczyków, że jak widzą problem, to wierzą, że jest dla niego rozwiązanie, podczas gdy Europejczycy raczej szukają sposobów jak by ten problem ominąć.
Mi zdecydowanie bliżej do tej pierwszej grupy. Myślę jednak, że w sumie obie mają głębszy sens. A co to ma wspólnego z design thinking?
Design thinking to metoda poszukiwania rozwiązań dla różnorodnych problemów. Najchętniej dla takich, z którymi nie spotkaliśmy się wcześniej. Chodzi w niej o to, żeby w miarę zorganizowany, zrozumiały dla zespołu, efektywny sposób, przejść przez proces poszukiwania rozwiązań.
Jeśli z góry wiemy co ma powstać (co ma być rozwiązaniem) to nie jest to projekt pod metodę design thinking. Wówczas do jego realizacji można użyć pojedynczych elementów pracy warsztatowej, czy angażowania zespołu, ale nie będziemy mieli do czynienia z otwartością, której potrzeba przy nowych wyzwaniach.
Przy wyzwaniach, do których nie mamy jeszcze rozwiązań stosujemy tę prostą ścieżkę, przechodząc po kolei przez wszystkie etapy metody DT:
Pamiętacie taki dowcip:
- Jak się dostać do Carnegie Hall?
- Dużo ćwiczyć!
Do tego służy design thinking. To ćwiczenie swoich kompetencji na każdym jednym problemie jaki napotykamy. Od prostych codziennych wyzwań, po zmiany systemowe. Za każdym razem ćwiczymy podobne mięśnie. Ten „program” niejako wgrywa nam się w system. I, jak przy każdym ćwiczeniu - budujemy wiarę w swoje możliwości.
Wiem z doświadczenia, że wśród osób praktykujących metodę design nie ma malkontentów. To ludzie, którzy mają podejście „Tak! Zróbmy to!”. Nie boją się niewiadomej, są gotowi do działania. Wierzą (jak Ci Amerykanie z cytatu na początku), że każdy problem da się rozwiązać. A jeśli się nie da, to przejdą na tą europejską strategię i znajdą sposoby na obejście. To po prostu ludzie, którzy widzą możliwości. Czego i Wam bardzo życzę!